wtorek, 5 lutego 2013

Oczekując na wiosnę ...

   Za oknem niestety ciągle zimowo, choć śniegu tak naprawdę nie widać. Temperatury jednak jak na razie nie rozpieszczają i nauczony doświadczeniem z poprzedniego sezonu dobrze, wiem jak można zmarznąć podczas nawet krótkiej przejażdżki mimo, iż uzupełniłem swój strój motocyklowy pod kątem ciepłoty. Z drugiej jednak strony nie wiadomo co by strzeliło takiemu wariatowi do głowy gdyby dodatkowo nie padał deszcz. Pewnie skończyło by się na choćby krótkiej przejażdżce z kochanką między nogami. 
Jak tu usiedzieć spokojnie, kiedy odpala się komputer, wchodzi na ulubione strony motocyklowe i widzi się taki obrazek:

Fajna pogoda, widoki po prostu cudowne, ukochana między nogami, pełny bak, więc pozostaje tylko cieszyć się tą chwilą i pozdrawiać mijających miłośników jednośladów, więc ...
LEWA W GÓRĘ !!!

Taki właśnie obrazek mi się ukazał w komputerze w pierwszą sobotę lutego, kiedy to wczesnym rankiem obudzony przez promienie słońca wpadające do pokoju wstałem zrobić sobie kawę. Pierwsza myśl jaka mi przeszła przez głowę gdy już wstałem ... jadę po motor i od razu banan na twarzy :-). Szybko jednak znikł jak tylko wyszedłem na taras zapalić papierosa. Może i słonko w danym momencie świeciło, ale na horyzoncie już jednak tylko deszczowe chmury i do tego wszystkiego wiatr jak cholerka, więc banan jakby opadł :-(. Pozostało mi zrobić sobie spokojnie kawę, zasiąść przed komputerem i poprzeglądać ciekawe strony. To jednak nie był najlepszy pomysł, bo na widok takich zdjęć tęsknota za wiosną i tą radością jaką daje jazda na motorze jest nie do zniesienia. Tak to już jest, kiedy człowieka energia rozpiera i czeka na coś jak małe dziecko na przyjście Mikołaja w Wigilje. Z drugiej jednak strony mógłbym tą moją energię spożytkować i podłubać troszkę przy tym moim motorku. Co roku za nim skończy się sezon obiecuję sobie co to ja przy nim tej zimy nie zrobię żeby była jeszcze ładniejsza - i nie mam tu bynajmniej na myśli malowanie jej na różowo :-D a raczej kosmetyczne dodatki. Jak co roku tak i tym razem skończy się jednak na obiecankach, choć może to i lepiej , bo jeszcze coś popsuję.
Oczekując poprawy pogody pozostaje mi, więc powspominać zeszłoroczne wojaże a było tego trochę. Jakby nie patrzeć to zrobiłem jakieś 15000 km a to nie w kij dmuchał. Zwłaszcza miło wspominam dwie wyprawy. Pierwsza z nich to wyjazd na zlot motocyklowy do Grunwaldu, który był połączony z co roczną rocznicą bitwy pod Grunwaldem - dla tych co nie znają historii przypominam, że bitwa ta odbyła się 15 lipca 1410 roku ;-). Był czwartek i udało mi się nawet wyrwać szybciej z pracy żeby się spakować i ruszyć w drogę koło 14.00. Pogoda jednak pokrzyżowała plany a ja siedziałem na motorze czekając, aż przestanie padać i będę mógł ruszyć. Burza mózgów w głowie czy na pewno wszystko zabrałem ... na pewno przecież miałem tyle czasu żeby wszystko przemyśleć. 15.00 deszcz ustał, więc czas ruszać tym bardziej, że jak sprawdzałem to nawigacja w komputerze pokazywała czas przejazdu na 4 godziny. Nie ujechałem nawet 40 kilometrów jak znów zaczęło padać - najpierw kapuśniaczek a później to już taki normalny co to wdziera się po dłuższej chwili pod kombinezon. Nie dojechałem nawet do obwodnicy Gdańska a byłem cały mokry, ale i tak nie zraziło mnie to. Pomyślałem tylko, że już nic gorszego mnie spotkać nie może. Jakieś kilka kilometrów przed wjazdem na autostradę A1 okazało się jak bardzo się myliłem. Najpierw na horyzoncie zobaczyłem "granatowe" niebo i pioruny, które spowijały niebo (wywołało to u mnie nie lada dreszcz na całym ciele, bo raczej piorunochrona na plecach nie wożę) a później jakby tego było mało zaczął spadać z nieba grad. Marzyłem tylko o jednym - żeby już były te bramki autostradowe. Po przejechaniu bramek na szczęście już do samego Grunwaldu pogoda mi sprzyjała, coś innego jednak nie dawało mi spokoju. Długo się zastanawiałem co to jest i gdy już doszedłem to do śmiechu mi nie było - ZAPOMNIAŁEM NAMIOTU
Pomyślałem trudno jakoś to będzie, przecież nie będę teraz wracał. Jak się później okazało kolega, który to wszystko zorganizował stanął na wysokości zadania i ulokował mnie w ... jakimś dużym namiocie bez drzwi, który służył za jadalnię :-).
Najmilej z tej całej wyprawy wspominam paradę w dniu bitwy. Pogoda była wyśmienita i trochę nas wtedy jechało a to zawsze robi wrażenie - zdjęcie obok.  









Druga z wypraw 2012 roku miała miejsce w sierpniu i zrodziła się spontanicznie. Miejsce wyprawy - Dolny Śląsk ... "nie do opowiedzenia - do zobaczenia". Plan wyprawy opracowany prawie w 100%. Jednego czego nie planowałem to gdzie będę nocował, pozostawiłem to zupełnemu przypadkowi, bo tak na dobrą sprawę to nie wiedziałem ile uda mi się z mojego planu zwiedzania zobaczyć i dokąd dojadę. Piątek 6.00 startuje ze Szczecina - pogoda wymarzona na jazdę. Na pierwszy ogień poszedł zamek Grodziec, kościół w Jaworze i zamek Bolków, którego jednak nie udało mi się zwiedzić, bo mimo wakacji jest czynny tylko do 17.00. Każdy z tych trzech zabytków jest jednak warty zobaczenia. Pod samym zamkiem Bolków spotykam jednak parę z Chojnic, którzy również są miłośnikami jednośladów co prowadzi do długiej pogaduszki i pewnie gdyby nie trzeba było szukać noclegu to pogaduszkom nie było by końca. Drugiego dnia zwiedzanie sztolni w Walimiu, zapora wodna Pilchowice, zamek Książ i zjazd drogą z "zakrętem śmierci" do Szklarskiej Poręby. Znów polecam wszystkie te zabytki do zobaczenia, bo ciężko to słowami opisać. Pogoda nie była dziś tak łaskawa i momentami padało. Niedziela - ostatni dzień wyprawy. Po drodze plan wjechania na przełęcz Okraj (świetna kręta trasa), zwiedzenie zamku Czocha i zamku Kliczko - zrealizowano w 100% - świetnie zachowane obiekty. Pogoda dopisuje, więc pozostało bezpiecznie wrócić do Szczecina. Godzina 23.30 i widzę już w oddali cel mojej powrotnej podróży. Będąc jeszcze na drodze S3 nie daleko Szczecina dostrzegam rozbłyski fajerwerków na niebie - pierwsza myśl: czy to SYLWESTER ???. Okazało się, że w weekend był finał festiwalu fajerwerków - końcówkę widziałem i to z jakiej perspektywy, więc impreza też zaliczona :-).
To co najmilej wspominam z tej wyprawy (poza zabytkami) to drogi - kręte i idealne na wyprawy motocyklowe. Polecam omijanie głównych dróg krajowych i zwiedzanie tej krainy lokalnymi drogami, bo są świetne i jakie widoki ... :-).

Ps. To była ostatnia wyprawa mojej kochanej Dragusi. Wiernie mi służyła, ale przyszedł czas na zmianę. O tym jednak innym razem.




Podsumowując cały ten post napisze jedno ...
WIOSNO PRZYBYWAJ, BO ZWARIOWAĆ MOŻNA !!!!!!!!!!!!!!!            

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz